Skay is the limit


Marta Konieczna

Choć industrialne odgłosy inspirują kompozytorów już od stu lat, w twórczości artystycznej nieczęsto pojawia się refleksja nad rzeczywistym odczuwaniem warunków akustycznych towarzyszących pracy w przemyśle. Audiopaper Skay is the limit to próba uwzględnienia w tym dyskursie wrażliwości osób, dla których brzmienie maszyn i zakładów przemysłowych to po prostu element pracy, audiosfera, w której spędzają po osiem godzin dziennie. Czy również słyszą tam muzykę, czy tylko hałas? Czy istnieją dźwięki, które im się podobają, czy może nie ma to znaczenia? Jak warunki te wpływają na ich samopoczucie, jak sobie z nimi radzą i czy jest tam jeszcze miejsce na ekologię dźwiękową? Rozważania prowadzone będą na przykładzie konkretnej osoby pracującej w łódzkim zakładzie szyjącym materace. Bohaterka reportażu staje się jego współautorką za sprawą dokonanych przez nią nagrań terenowych w swoim miejscu pracy.


Wnętrze hali produkcyjnej w zakładzie, fot. Mama autorki

 

Skay – również skaj, sztuczny materiał będący imitacją skóry naturalnej; wykonany z poliestru, pokryty warstwą plastyfikowanego polichlorku winylu; stosowany w pokryciach tapicerskich. Według pracownic pewnego łódzkiego zakładu produkującego materace – jedna z najbardziej niewdzięcznych tkanin do szycia.

***

Nieco ponad 100 lat temu kompozytorzy usłyszeli w odgłosach przemysłu muzykę. Fabryki napędzające miasta, miasta napędzające ludzi, ludzie napędzający auta, auta napędzające ruch, ruch napędzający fabryki. Oto nowa sztuka! grzmieli włoscy futuryści z Luigim Russolem na czele. Jeszcze przed Wielką Wojną będzie on komponować hałaśliwe odzwierciedlenia swojej współczesności. Szum jak harmonia, hałas jak melodia, taśma produkcyjna jak rytm. Do II Wojny Światowej kompozytorskie zainteresowania przemysłem nie malały. To właśnie wtedy powstała Symfonia syren fabrycznych Arseniusza Avraamowa, balet Stalowy krok Sergiusza Prokofiewa, suita fortepianowa Życie maszyn Władysława Szpilmana. Choć po wojnach hałasy brzmią Europejczykom inaczej, inspiracje nimi przetrwały. Oczywiście w pewnym przetworzeniu jak w przypadku Déserts Edgara Varèse’a. Kompozytor, nagrywając na potrzeby utworu odgłosy fabryk, potraktował je jako wartość brzmieniową, jako już akuzmatyczne objects sonores. Przemysłowe fascynacje dźwiękowe obecne są do dziś. Dość wspomnieć cały nurt muzyki industrialnej, rozwijającej się od drugiej połowy lat 70. XX wieku oraz jej wpływ na różnorodne gatunki muzyki elektronicznej, takich jak techno. Wciąż powstaje wiele utworów również w bardziej akademickim obiegu, spośród których najlepiej przywołać Muzykę tkaną Marcina Stańczyka. Najlepiej, bo jest to kompozycja wyjątkowo znamienna w kontekście prezentowanej w tym audiopaperu historii.

Fabryki, zakłady przemysłowe i pracujące w nich maszyny brzmią w końcu tak niezwykle. Kompozytorzy nasłuchują więc uważne. Syki, świsty, buczenia, rzężenia, stukoty, klekoty, ryki, drżenia. Szum jak harmonia, hałas jak melodia, taśma produkcyjna jak rytm. Moja mama doświadcza ich codziennie przez osiem godzin w swojej pracy. Martwię się o jej słuch. 

Choć technologia umożliwiła częściową lub nawet pełną automatyzację maszyn dopiero w drugiej połowie minionego stulecia, przez dekady to one same grały w kompozytorskich utworach. Jakby nie obsługiwali ich ludzie. Ich słychać nie było. Wśród ważnych wyjątków od tej reguły przywołać należy Festival for the Workers Harla McDonalda, napisany już w latach 30. Puls utworu tożsamy miał być z krokami robotników fabryki. A także jeszcze bardziej znamienna La Fabbrica Illuminata Luigiego Nona, wykorzystujący 4-kanałowe nagranie dźwięków huty. Zbierając owe nagrania, kompozytor nie zapomniał porozmawiać też z samymi pracownikami. Ostatecznie utwór, oprócz wymiaru dźwiękowego, wyrażał też sytuację robotników – zawodową, ekonomiczną oraz akustyczną. Choć podjęcie tego dialogu mogło być w przypadku Nona podyktowane jego ideologicznymi zapędami, nie można odmówić mu zasługi w nadaniu ,,ludzkiej twarzy’’ inspirowanej przemysłem muzyce. Inną sprawą pozostaje fakt odbioru jego dzieła, wykonywanego w fabrykach przez samych pracowników. Wśród ich zarzutów znalazło się zbyt ciche odwzorowanie hałasów pracy – w rzeczywistości znacznie głośniejszych. Przypomina mi to fragment prezentowanego podcastu, w którym moja mama zwraca uwagę na to, jak bardzo intensywność nagranych w zakładzie przemysłowym dźwięków nie pokrywa się z ich faktycznym odczuwaniem na miejscu. Odwrotnie jednak niż u włoskich robotników. 

Podobnych założeń doszukałam się w kompozycji Rituals – Men & Machines Davida Hudry’ego, która znalazła się w programie festiwalu Musica Electronica Nova 2021 (nomen omen wykonanego bezpośrednio przed Fabbricą Nona). Tu również wykorzystano nagrania zebrane w zakładach przemysłowych zlokalizowanych na Dolnym Śląsku. W poprzedzającym właściwą kompozycję wideo przywoływane są postaci pracowników i pracowniczek zakładów oraz ich wypowiedzi dotyczące wykonywanego przez nich zawodu, a także towarzyszących mu warunków akustycznych. Oczywiście był to interesujący i inkluzywny zabieg. A jednak koniec końców muzyka, wraz z odgłosami pracy tych ludzi, została przefiltrowana przez kompozytorskie uszy, które zakłady te wyłącznie odwiedzały.

Dlatego też według mnie najciekawszym  zwrotem ku audiosferze przemysłowej w muzyce komponowanej pozostaje dokument Symfonia Fabryki Ursus Jaśminy Wójcik z 2018 roku. W partycypacyjnym duchu twórcy filmu proszą byłych(-e) pracowników(-czki) legendarnego zakładu o odtwarzanie ruchów, które wykonywali przez lata w pracy. Choreografii na jego ruinach towarzyszy ścieżka dźwiękowa przygotowana przez Dominika Strycharskiego. Jej kluczowym elementem są dźwiękonaśladowcze próby odtworzenia brzmień maszyn, dokonane przez obsługujących(-e) je niegdyś pracowników(-czki). Po dekadach kompozytorskich interpretacji mogliśmy posłuchać brzmień tak, jak słyszały je osoby mające z nimi najwięcej do czynienia.

W ponowoczesnych czasach zastanawiamy się, co pominęła narracja, którą snuła nowoczesność. Których głosów zabrakło, które były za ciche. Dziś oddajemy tym wizjom należne miejsce na bardzo wielu polach i w bardzo wielu dyskusjach. W temacie ekologii dźwięku to właśnie niejednoznaczne podejście do industrialnej audiosfery stało się dla mnie szczególnie frapujące. Zwłaszcza od około trzech lat, w ciągu których moja mama pracowała, szyjąc materace w jednym z zakładów produkcyjnych w Łodzi. To prawda, nie szukałam daleko. Mama stała się jednocześnie bohaterką i współautorką tego audiopaperu.

Habraken – maszyna do haftu, fot. Mama autorki

 

Właśnie jej oddaję głos. Przywołuję też krótkie odpowiedzi, których w formie pisemnej udzieliły mi dwie inne pracownice tego miejsca. Chciałabym dać przestrzeń, nawet jeśli niewielką, na ich wrażliwość. To ona podyktowała rodzaj nagrań zebranych w podcaście, ich natężenie, wybór tych elementów, które to dla pracowniczek są najważniejsze. Początkowo planowałam sama wykonać nagrania terenowe – uniemożliwiła to jednak sytuacja pandemiczna i dbałość zakładu o sanitarny reżim, w którym na takie wizyty nie mogło być miejsca. Szybko zrozumiałam, że dobrze się stało. O wykonanie nagrań poprosiłam mamę, która z nieukrywanym entuzjazmem uwieczniła najciekawsze i najistotniejsze jej zdaniem odgłosy otaczające ją w pracy. Jak sama przyzna w którymś momencie obecnej w podcaście rozmowy, ja nagrałabym inne dźwięki niż ona. Zgadza się, w końcu nie ja jestem tutaj emic

Mama przeprowadziła nagrania za pomocą dyktafonu na swoim telefonie Xiaomi Redmi 7. Pod względem technicznym nagrania nie są najlepszej jakości, nie zostały one też przeze mnie obrobione. Wierzę jednak, że dokonując ich, moja mama uwieczniła dzięki nim coś więcej. Coś, co nie musi, a może nawet nie powinno dobrze brzmieć. Oczywiście nikt z nas, nawet po uważnym wysłuchaniu nagrań, nie zrozumie jak to jest pracować wśród takich dźwięków i jak oddziałują one naprawdę, a nie jako pliki odtworzone w słuchawkach. Oddanie dyktafonu osobie pracującej w tych konkretnych warunkach wydało mi się jednak najodpowiedniejszym krokiem.

Choć w tej opowieści wątek historii łódzkiego przemysłu włókienniczego nie wybrzmiewa na pierwszym planie, jest słyszalny. Oczywiście miasto brzmiało kiedyś inaczej, a dzisiejsza audiosfera tamtejszego przemysłu uległa przeobrażeniu nie tylko z uwagi na przemiany polityczno-ustrojowe, ale też po prostu technologiczne. Jak to jednak zwykle bywa, wielkie historie rozgrywają się również na małych, osobistych planach.

Maszyna do szycia, fot. Mama autorki

 

Wydarzenia, które działy się w tle, są znakomicie odzwierciedlane przez perypetie życiowe mojej mamy. Urodziła się w 1970 roku w Zgierzu, a parę lat później wraz z rodzicami przeprowadziła się do Łodzi, gdzie żyje do dziś. Po szkole podstawowej dostała się do prestiżowego w owym czasie Technikum Odzieżowego im. Stanisława Pestkowskiego. Uczyła się na konstruktorkę odzieży. Do ostatniej klasy, jako dziewiętnastolatka, poszła już w nowym ustroju państwowym. To wtedy na ogólnoszkolnym apelu usłyszała od dyrekcji placówki, że po ukończeniu edukacji pracy dla niej oraz pozostałych uczennic (i uczniów) nie będzie. Łódzkie zakłady odzieżowe i włókiennicze zaczęły kolejno upadać… 

 

Pytania: 

  1. Ile lat pracuje Pani w tym zakładzie, czy wcześniej również pracowała Pani w przemyśle włókienniczym?
  2. Jak w trzech słowach opisałaby Pani brzmienie swojego środowiska pracy?
  3. Czy są jakieś dźwięki, które szczególnie kojarzą się Pani z miejscem pracy? Jakie to dźwięki? Proszę określić czy są one przyjemne, nieprzyjemne lub neutralne.
  4. Czy uważa Pani swoje miejsce pracy za zbyt głośne? Jeśli tak, czy przeszkadza to Pani?
  5. Czy próbuje Pani podczas pracy ,,wyciszyć” odgłosy dookoła? Jeśli tak – w jaki sposób?