Syndrom oszusta


Krzysztof Marciniak

Chciałbym bardzo podziękować Klaudii Wereniewicz za jej bloga i nasz wywiad w „Glissandzie” #36 oraz Casey Kobierskiemu za pomoc przy nagrywaniu.

 

 

Syndrom oszusta

Zacznę tę ostatnią opowieść od wyrazów własnej bezradności. Nie potrafię wam precyzyjnie wyjaśnić, jak to jest żyć z rekreacyjnymi implantami ślimakowymi, których nie macie i których wszczepienia we własne ucho jeszcze nie potraficie sobie wyobrazić. Nie umiem też błyskotliwie przybliżać skomplikowanych technologii, eksperymentalnych lekarskich procedur, systemowych meandrów oprogramowania. Jestem zwykłym użytkownikiem, obcuję z czarną skrzynką i nieustannie mierzę się z syndromem oszusta.

Przemyśliwałem tę decyzję od wielu lat. W końcu przeważyła ciekawość i muzykologiczna rządza eksperymentu. Po zabiegu zmuszony jestem nieustannie tę ciekawość zaspokajać. Mój elektroniczny narząd słuchu stał się codziennością, a codzienność przerodziła się w laboratorium doświadczalne. Słuchanie zawsze było dla mnie jak narkotyk, ale to, co dzieje się w moim mózgu od ośmiu miesięcy, jest na granicy przedawkowania, jeszcze nie potrafię powiedzieć, jak to przetrwam i kim będę, gdy m to spowszednieje.

Rekreację potocznie rozumie się jako rozrywkę, jednak przeszycie zdrowego ucha wewnętrznego zimnymi elektrodami jest rekreacją rozumianą dosłownie – chirurżka w krwawym rytuale stworzyła moje ucho na nowo, cyborgizacja to tyleż technologiczna orgia, co jakiś prymarny, plemienny rytuał. Obudziłem się z narkozy. Przez kilka tygodni chodziłem bez słuchu – to jedyne, co mnie łączy ze światem Głuchych, byłem tam zaledwie turystą. Potem włączyli mi prąd, zaczął płynąć impulsami, od przeszytego elektrodą ślimaka słuchowego do mózgu. Mój umysł zaczął otrzymywać znajome sygnały, które w kilka okropnych minut przemieniły się w tak wyczekiwany, tygodniami – dźwięk.

Jego natłok był w pierwszej chwili jak wiatr. Wichura dźwięku. Szum, kakofonia, atonalność, hazard, hałas, huk. Jakby wszystkie brzmienia, które znasz od dzieciństwa, w jednej chwili wyroiły się wokół ciebie. fff. Potem stopniowo mija pierwsze oszołomienie, słyszysz szum wiatraka w rogu pokoju. Tykanie zegara na ścianie. Własny nos i oddech, bicie serca. Drzewa i ruch uliczny za oknem. Po chwili odezwał się uciążliwy pisk w prawym uchu, który doskwierał mi od wielu lat. Nabrzmiał długim crescendem, wkrótce stał się głośniejszy niż kiedykolwiek, koszmarny przester obezwładnił wszystkie zmysły, po czym nastąpiło szybkie diminuendo i… klarowność, cisza. Najdłuższy dźwięk w moim życiu zamilkł. Ostatnią myślą przed zabiegiem, gdy traciłem przytomność pod narkozą tych osiem miesięcy temu, było, że tego nie da się cofnąć, że skaczę na oślep przed siebie. Dociera do mnie zniecierpliwiony głos lekarki: „Słyszy mnie pan?”.

„Tak, ale uczę się” – odpowiedziałem. Droga do domu, kilka przecznic na piechotę, była jak spacer trzylatka po wesołym miasteczku. Echo na korytarzu przychodni, czyjś szept na recepcji, szczęknięcie klamki, jęk zawiasów, trzask wielkich, starych drewnianych drzwi. Bełkot gołębi na dziedzińcu brzmiał jak scena z opery, każde z aut na ulicy manifestowało swym brzmieniem stan techniczny i właściwości silnika, przenikliwy pisk hamulców przed światłami, elektroniczna etiuda sygnalizacji dźwiękowej na pasach. Każda zmiana głośności otoczenia o kilkanaście decybeli wytrącała mnie z równowagi. Dziesiątki dźwięków na raz, tysiące zawartych w nich informacji – wyczerpany przysiadłem na ławce, pejzaż przynajmniej przestrzennie się na chwilę ustabilizował. Wcześniej wyobrażałem sobie, że gdy wszystko pójdzie zgodnie z planem, powrót do świata dźwięku wywoła u mnie euforię, tymczasem czułem się obezwładniony. Otworzyłem w telefonie apkę do regulowania ustawień towarzyszącego implantom procesora. Zdumiało mnie, że poziom głośności ustawiony był zaledwie w połowie skali, zredukowałem go jeszcze o dwie trzecie. Na komunikatorach masa wiadomości od znajomych:

– Lepiej nie będzie.

– Wszystko poszło dobrze?

– Tak! Dzięki. Zadzwonię, jak się trochę ogarnę.

– Jest ok?

– TO DZIAŁA!

– I co tam słychać u Ciebie? 😛

– Wow, jest aż zbyt intensywnie. Tinnitus zniknął!!! Wracam do domu.

– Witam Panie Krzysztofie, słyszałam, że wszystko poszło pomyślnie. Domyślam się, że teraz potrzebuje Pan kilku godzin dla siebie. Proszę się odezwać, jak już Pan ochłonie.

– Dziękuję, tak, potwierdzam, będę na spotkaniu wieczorem.

To ostatnie od dyrektorki R&D w Audioteku. Gdy rok temu podpisywaliśmy kontrakt, długo negocjowaliśmy cele, warunki współpracy, ubezpieczenie i kwoty wynagrodzenia. Firma pokryła koszt operacji, mamy umowę na sześcioletni projekt, w którym pełnię jednocześnie funkcję badacza i przedmiotu badania. Ścisły zespół składa się z kilkunastu osób, to neurolożki, technicy, informatyczki, ale też akustyczki, etycy, artystki dźwiękowe, fieldrecordingowcy i badaczki sound studies. Na tym etapie pracujemy przede wszystkim nad rozwiązaniami, które ułatwią, poszerzą funkcjonalność i urozmaicą sposoby słuchania osobom, które już dziś posługują się implantami jako narządem słuchu, więc przede wszystkim Głuchym i słabosłyszącym. Majstrujemy w procesorach, eksperymentujemy z mikrofonami kontaktowymi i kierunkowymi, a nawet sonarem i hydrofonem. Szukamy funkcjonalnych rozwiązań, pozwalających wykorzystywać implanty do odbioru różnych zakresów fal elektromagnetycznych i promieniowania – bo czemu by nie? Z dużą grupą użytkowników testujemy interaktywne, wielowymiarowe pętle indukcyjne, które pozwalają korzystającym z nich osobom nie tylko usłyszeć otoczenie w zupełnie nowy sposób, ale przede wszystkim sieciować i swobodnie komunikować się ze sobą na odległość. Ale na horyzoncie jest ciągle wizja opracowania bezpiecznych implantów przeznaczonych dla osób z niewielkim ubytkiem słuchu oraz w celach rekreacyjnych. Gdy myślę o moim nowym, cyfrowym, cyborgicznym słuchu, nie marzy mi się dobre słyszenie  – chcę słyszeć nieporównanie szerzej, w sposób, który był dla mnie nieosiągalny przy pomocy biologicznych narządów.

Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna mam poczucie, że robię coś dużego. Osiadam, mam stabilny etat i jestem potrzebny w projekcie, nad którym pracuje nas z zaangażowaniem kilkanaścioro. Po latach podróżniczego nomadyzmu wpadłem znowu w główny nurt dźwiękowej rzeki i rewolucji słuchania. I mogę sobie nawet pozwolić na prawdziwe wakacje nad Bugiem, przysługuje mi urlop i firma opłaca mi sensowną terapeutkę. Bajka. Opowiadanie. Jednym z wymagań Audioteku było, że mam połowę czasu pracy poświęcić na badania, a przez drugą połowę dalej robić swoje rzeczy. Moje życie po operacji ma możliwie przypominać życie innych ludzi. Mam czas na koncerty, festiwale, spacery dźwiękowe, wyjazdy na wieś, pracę w ogrodzie, demonstracje, aktywistyczne spacery po lesie, a na horyzoncie rysuje się perspektywa założenia wspólnotowego gospodarstwa. Mogę też od czasu do czasu pozwolić sobie na spokój i ciszę.

Znowu pojechałem nad Bug, tym razem na dwa tygodnie. Przechadzam się po brzegu, słucham jaskółek, zdarza mi się zacząć dzień od soku z cytryny. I wczoraj poszedłem na ryby. Miesiąc temu, po latach niełowienia, opłaciłem składki w PZW, kupiłem sobie spinning i garść brzęczących obrotówek. Jest wiosna, mnóstwo wody, świeża trawa, nurt pełen kleni. Gumiaki, nerka, ciuchy chroniące przed wiatrem. Już na brzegu lekko podgłośniłem słyszenie otoczenia, poszedłem tylko w implantach (mają wbudowane doskonałe mikrofony binauralne). Wlazłem cicho w muł po kostki, w trzciny, słuchałem i gapiłem się w wodę. Przyłożyłem ucho do żyłki i wsłuchałem się w brzdąknięcia struny. Nie potrzebuję więcej muzyki. W tym dźwięku potrącanej delikatnie żyłki, wśród trzcin, nad szemrzącą wodą jest wszystko, na co mam w tej chwili ochotę. Kabłąk nowego kołowrotka otwiera się niemal bezdźwięcznie, wędka brzmi przy rzucaniu jak przedpotopowa czurynga nad głową, w powietrzu skwir nowoprzybyłych jaskółek. Traktor na jakimś polu nieopodal, szum samochodów pędzących po moście kilka kilometrów w górę rzeki, samolot. Zrobiłem krok w mule, dla złapania równowagi. Błystka chlapnęła w nurt i zaczęła swój zwodniczy taniec na końcu napiętej żyłki.

W łowieniu nie chodzi o to, żeby schwytać rybę. Po wielu latach obcowania z rzeką rozumiesz, że to nie zależy od ciebie. Chodzi o wtrącenie przynęty tam, gdzie stworzy się rybie idealne warunki do brania. Równie dobrze mógłbym rozbroić błystkę. Bug wiele lat temu zdławiła okropna przyducha – nieporównywalna z ostatnim kataklizmem na Odrze, ale i tak zdziesiątkowała ekosystem. Odrodził się i rzeka dziś pluszcze się wielkimi boleniami w nurcie, rozbryzgami drobnicy w szuwarach, pluskami sumów polujących na wypłyceniach. Wietrzysko, nowa wędka, świeża żyłka, wyszedłem z wprawy. Mimo wszystko rzuty były dobre. Do czasu, gdy żyłka splątała się beznadziejnie przy kołowrotku. Wokół szarzało, a ja stojąc w wodzie, cierpliwie, paznokciami rozwijałem kolejne pętle. Takiego zastał mnie zmrok, a wokół zaroiło się od wieczornych brzmień. Drapieżniki zaczęły śmiało młócić wodę przy samym brzegu, wiatr przycichł, nietoperze zastąpiły jaskółki, wiosenne milczenie świerszczy rekompensował mi brak brzęczenia komarów. Uporałem się z żyłką, rzuciłem jeszcze trzy razy, po czym oszołomiony wylazłem na suchy brzeg i powlokłem się w stronę domu. Ekosystem rozbrzmiewał w mojej głowie wszystkimi kolorami szumu, szelestu, plusku, pisku, skrzeczenia, skrzypienia, chrzęstu. Dopiero gdy nad tym zapanowałem, poczułem, że trzęsę się z zimna.

Dlaczego o tym opowiadam – skoro to wszystko blef? Czy Bacon był oszustem, gdy pisał Nową Atlantydę? Chyba marzycielem. Czy dałabyś sobie odebrać biologiczny słuch, gdyby szła za tym szansa usłyszenia więcej niż kiedykolwiek? Może w spokojniejszych czasach? W dobrym zdrowiu. Bez nieszczęść wojny za płotem. Bez cieplarnianej niewiadomej. Albo gdy nie byłoby już nic do stracenia? Gdy piszę te słowa Bug i Wisła są żywe, jest 2023 rok, uprawiamy warzywa, zaprzyjaźniamy się z krowami, z każdej sterty patyków chcielibyśmy stworzyć oazę dzikości, uczymy się choć trochę mniej krzywdzić Ziemię, wspieramy walczącą Ukrainę i osoby uchodźcze na granicach Unii Europejskiej – trochę się jednak staramy. Nikt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Choć wszyscy boimy się je usłyszeć. Lepiej nie będzie.